niedziela, 15 kwietnia 2018

niedziela, 7 maja 2017

Robimy Swoje


"Raz Noe wypił wina dzban
I rzekł do synów: Oto
Przecieki z samej Góry mam-
Chłopaki, idzie potop!

Widoki nasze marne są
I dola przesądzona,
Rozdzieram oto szatę swą-
Chłopaki, jest już po nas!

A jeden z synów- zresztą Cham-
Rzekł: Taką tacie radę dam:

Róbmy swoje!
Pewne jest to jedno, że
Róbmy swoje!
Póki jeszcze ciut się chce,
Skromniutko, ot, na własną miarkę
Zmajstrujmy coś, chociażby arkę! Tatusiu:
Róbmy swoje! Róbmy swoje ........"



Więc robimy :
Banditka start 7:01   38 cms
Kamienica Gorczańska start 5.14 +/- 15 cms
Banditka start  5.20  20 cms
Banditka start  6.00  16 cms
Banditka start  12.20  18 cms (akcja popołudniowa)
Banditka start  16.20  18 cms (akcja wieczorna)
Akcja "DRWAL"








A oprócz zadań statutowych warsztaty WW safety and self defence na sucho dla najmłodszych :)





Gdzieś w wirze codzienności o mało nie umknął nam fakt że "robiąc  swoje" opuścił nas równo 10 lat temu Michał Radek. Umiał to robić jak nikt inny na świecie chyba. Pamiętajmy o Nim. Fath był jeszcze wtedy planem B, ale z pewnością Fido byłby gotów zarwać noc by "robić swoje"




FatH.

wtorek, 7 marca 2017

Ogon też jest psa ,


Prawdopodobnie to opowieści o truflobraniu w Portugalii snute przy Białczańskim Ogniu i  w drodze na akcje o brzasku, spowodowały, że późną jesienią zaczęliśmy odbierać telefony z pytaniami  czy znów ? jak ? kiedy ? za ile ?  Jak zwykle termin został dobrany dość przypadkowo, ze wskazaniem na luty, który wydaje się złotym środkiem łączącym temperatury , opady i słońce.




Lawina ruszyła, gdy ni stąd ni zowąd, w naszej poczcie pojawiło się potwierdzenie rezerwacji lotu dla Frakcji Warszawskiej FatH.  Tak właśnie ogon (cauda cão) zaczął machać psem. Machał  z takim rozmachem że pies stał się wieloogoniasty. W różnych konfiguracjach było nas w pewnym momencie 16 chłopa rozlicznej maści:  Ojcowie Pozoranci, Emigranci, Jedno i Wielokrotni, Mistrzowie i Miszczowie boofa, Slalomiści i Fristajliści, a nawet  Mąż Pani J. Na pierwszy rzut oka to nie miało prawa się udać, a jednak....



Pies (o corpo de cão) w ucieczce przed własnym ogonem wyruszył dzień przed nim samym z Modlina, węsząc smokołyków.  W psim gardle zniknęły nowe kąski o smaku  Paivy ( Sex UP i Garganta)  i Louredo i znane z poprzedniego roku Cavado,Vez, Castro Górne i Dolne. Woda nas specjalnie nie rozpieszczała, w przeciwieństwie do pogody. Zaowocowało doświadczenie z zeszłego roku, w zasadzie nie popełniliśmy większych gaf logistycznych.












Niestety znów nie było psu dane spróbować niczego na północ od doliny Mino, gdzie zamiast obrigado mawia się gracias. Ogon  psa z Castro Laboreiro, co prawda wybrał się oglądać kaskady Umii ale na szczęście dostrzegł  w pół drogi ratujący życie patyk sterczący na drodze płynięcia. Uznał że nie warto go aportować.


FatH  !!!!


P.S. Cão de Castro Laboreiro wg Wikipedii to pies w typie mastifa o prostokątnej sylwetce. Jest potężny i silny, często o imponującej szacie. Jego ruch powinien być swobodny, żwawy i energiczny. Pies ma dużą, wąską głowę, dobrze umięśniony tułów, szeroką, głęboką i pojemną klatkę piersiową oraz proste nogi o grubych kościach. Jest wiernym i posłusznym psem, niezastąpionym obrońcą stad przed drapieżnikami i złodziejami. Pełni funkcje stróżujące. Wyróżnia się specyficznym głosem wzmagającym się od cichego warczenia po ostre, długie szczekanie. Psy tej rasy wymagają zdecydowanego postępowania swojego opiekuna.



O ogonie ani słowa!

piątek, 28 października 2016

Tradycja w Tyrolu

Według Słownika języka polskiego PWN, tradycja to "ogół obyczajów, norm, poglądów, zachowań itp. właściwych jakiejś grupie społecznej, przekazywanych z pokolenia na pokolenie; też: ciągłość tych obyczajów, norm, poglądów lub zachowań".
Mówiąc bardziej przyswajalnym językiem - tradycja dla większości z nas to karp w Wigilię, czy spędzanie wieczoru pierwszego dnia świąt Bożego Narodzenia z Ojcem Podwójnym♂♂ i nieodłączny ból głowy następnego dnia.
Tak samo dla części Ojców, do tradycji już należy październikowa wycieczka do Tyrolu.

Niejako w przedbiegach, do doliny Ötztal przyjechał wesoły bus po brzegi wypełniony Ojcami i Matkami Pozorantami z Polski centralnej, do których dołączył na chwilę Ojciec Podwójny♂♀ na Wygnaniu. Do tradycyjnych punktów programu należało oglądanie jak kilkadziesiąt osób ściga się na 300 metrach rzeki oraz coś z pogranicza kajakarstwa i snow-kayakingu w górnynch partiach doliny.



Heiligkreutz: Entry drop

Entry drop z góry

Drop "na końcu mocno do lewej"

Tydzień później, tym razem z Południa, przyjechali Ojcowie w składzie:
OJ♂, prawie OJ, trzech Ojców Pozorantów i jeden Ojciec Pozorant Freestyler. Oczywiście w towarzystwie OP♂♀nW. Na mgnienie oka dołączyła ekipa czterech Ojców Lapowiczów (wg oficjalnych rejestrów - wszyscy Pozoranci) z Polski centralnej i północnej.


Tegoroczna wycieczka odbyła się pod hasłem odczarowywania. Na początek (jeszcze podczas wyjazdu forlauferów) odczarowany został odcinek Heiligkreutz na Venter Ache. Poprzednie dwa lata kończyły się zawsze tak samo - dreptaniem na wysokim moście i ocenieniem z 200 metrów - "tego nowego dropa to chyba nie da się obnieść, a czy jest pływalny to nie widać; jednakowoż wyjść byłoby ciężko". Ostatecznie okazało się, że drop ma raptem 3 metry i w miarę czyste lądowanie (co nie przeszkodziło jednemu z Ojców Pozorantów w zaklinowaniu się na dole), a i reszta odcinka jest z grubsza rzecz biorąc pływalna.

Na drugi ogień poszło Wellerbrücke - jeden z ojców udowodnił, że bariery wiekowe nie mają tu większego wpływu, a drugi - że odczarować można i legendarny kawałek tuż przed samym mostem. Kilku ojców miało także swoje typowo osobiste odczarowania, jako że do tej pory ich wycieczki do Habichen i Oetz kończyły się donośnym "pssst" dobiegającym z otwieranej puszki i stwierdzeniem: popłynę za rok.

Drop z ząbkiem
Duży drop będący nie tak dużym slajdem
Katarakta przed obnoską
Katarakta przed obnoską
Obnoska przed mostem
Odcinek zawodów - przed TNT
Odcinek zawodów - przed TNT
TNT
Odczarowywanie odczarowywaniem, ale tradycji musi stać się zadość, a czymże by była wycieczka do Ötztal bez tradycyjnego trekkingu na prawym brzegu w Zwieselstein. Trekking skończył się tradycyjnym oglądaniem rzeki z ok. 100-200 m i stwierdzeniem - no to za rok, ale już na pewno. Tym razem z podpisanym cyrografem na płocie, który niniejszym publikujemy.




Tradycyjna narada
Gwoli ścisłości należy nadmienić, iż stany wód w dolinie były niskie (160-175 cm), lecz na pływanych odcinkach wody nie brakowało.
Z przygód trafiło się zaklinowanie za 3 metrowym dropem w głębokim kanionie, jeden fartuch zdjęty w odwoju powyżej wyżej nadmienionego dropa u prowadzącego grupę i dwóch synchronicznych pływaków przed kluczową obnoską na Wellerbrücke (obaj weszli do ostatniej cofki bez większych problemów, mocno trzymając cały sprzęt, poza jednym butem, który w chwili obecnej prawdopodobnie jest już w podróży Dunajem do Morza Czarnego).
Pogoda - tradycyjnie była wyśmienita, a nocleg w Oetz z doskonałym widokiem.


Dopełnieniem wyjazdu były tradycyjne urodziny jednego z OP, połączone z dyskoteką, która chyba musi przejść do tradycji.


PS. Powyższy post dowodzi, że blogi łatwo nie umierają, pomimo najszczerszych chęci ich autorów :-). Powstajemy z kolan i otrzepujemy spodnie.

wtorek, 17 maja 2016

Pomożecie?

Wszyscy zauważyli fakt, że w tym roku FATH kalendarz nie pachnie i nie wisi na ścianie. Nadarza się jednak okazja, aby wesprzeć kolejny szczytny cel. Jeden z podopiecznych FATH, Hubert dla którego zbieraliśmy pieniądze 2 lata temu, znowu potrzebuje pomocy. Z tego tytułu 28 maja w okolicach Nowego Sącza organizowany jest dla niego bieg charytatywny. Każda osobą biorąca udział w biegu przyczyni się do 5 minut rehabilitacji, która będzie sponsorowana przez Firmę Newag. Zachęcamy do udziału w imprezie. Więcej informacji oraz regulamin biegu można znaleźć pod adresem www.biegniemy.org.pl

Niech FATH będzie z wami!!!

sobota, 5 marca 2016

Portugalia. Do trzech razy sztuka, świnia trufli szuka




Wycieczka do Portugalii i hiszpańskiej Galicii nie była nowym pomysłem. Przewodniki jeden z Ojców kupił już za czasów głębokiej kawalerki ( echh, za kawalerki to sie pływało...) . Pierwsze podejście zweryfikowała susza stulecia. Drugie - głębokie niezdecydowanie i prokreacyjne szaleństwo niektórych z nas. Obraz najbardziej znanych kajakowo wodospadów w Portugalii, na dolnym odcinku Castro, wrył się nam jednak w pamięć równie głęboko co smak trufli licytowanych w hotelu Grand Lisboa największym smakoszom.
Rzeczy, które miały odstarszyć od truflobrania była cała masa. Niedobór literatury i opisów w internecie, woda chimeryczna jak wzmiankowane trufle i pozorny brak pewnych źródeł dotyczących stanów wody. Portugalczyczy z Aguasbravas twierdzą, że update jest co piątek, jednak podczas naszej wycieczki , wskazania nie zmieniły sie przez ponad dwa tygodnie.  Mat(h)ki musiały się tym razem obejść lakonicznym krakowskim „dejże spokój” ale w 100 procentach zniosły to dzielnie, utwierdzając nas w przekonaniu , że dobrze wybraliśmy Je spośród milionów.



Termin grzybobrania, wybralismy dość przypadkowo, dając się ponieść rozkładowi Ryanaira. Kajaki poleciały jako zwykły bagaż sportowy. Choć wywoływało to uniesienie brwi personelu naziemnego tak w Modlinie jak Lizbonie, to niezachwiana pewność w ruchach i wzruszenie ramion załatwiły tę sprawę szybko na obu lotniskach.

Ośmioosobowy skład grzybiarzy, był gwarancja dobrej zabawy na wodzie i poza nią.  Wsród nich OH5* (Ojciec Honorowy Pięciokrotny) , czterech Ojców Pozorantów, w tym uczestnik Mistrzostw Świata we Freestyle’u,  O2♀♀ (Ojciec Podwójny ♀♀) , O3♀♀♂(Ojciec Potrójny ♀♀♂)  i OJ♀+♂ (Ojciec Jednokrotny ♀+♂) , zwany dalej Truflową Świnią. To od umiejetnośći wyboru najlepszych przejść w kolczastych krzakach gór Serra da Peneda i  Serra do Geres z nosem przyklejonym do ziemi i kajakiem na grzbiecie. Lepiej potrafią to robić tylko obecne tam na każdym kroku dzikie konie Garrano. Wielkim nieobecnym pozostał Ojciec Pozorant, któremu tuż przed wyjazdem wycieto ślepą truflę a lekarz zalecił mu nie tylko wstrzemięźliwość w spożywaniu ale też siedzenie w domu i nielatanie samolotem. Bilet został mu na „za rok”.

Kajakowo, to co widzieliśmy to biała trufla z Piemontu. Dodorodna i zdrowa. A widzieliśmy zaledwie skrawek, tego co oferuje Portugalia. W większości Park Narodowy Peneda-Geres i jego okolice. Nie tknęliśmy ani pół grzybka w Galicii, ani w okolicy dalszej niż kilkadziesiąt km od ww. parku. Nie musieliśmy sie nigdzie ruszać. Pod nosem kwitły nam  Vez, Cavado, Castro, Peneda, Mouro... Rzeki w większości piękne, dzikie , często w głębokich wąwozach  bez możliwości wzięcia zabawek i pójścia do domu. Granitowe koryta, duże spadki, slajdy i wodospady. Bardziej zblokowane katarkty często z syfonami powstałymi w zawaliskach głazów. Słowem to co truflarze lubią najbardziej. W sześć dni popłynęliliśmy 7 odcinków, W tym trzy uznane przez lokalesów i nie tylko za „One of most demanding and incredible runs in Portugal”  czy  „World class, must do!" i  "Top 3 Portuguese runs”. 







Wycieczka bez pikanterii znanej z niektórych wojaży. Nie licząc tego, że czasem trzeba było Truflową Świnię odganiać kijem żeby nie wyjadła całej zdobyczy i fartucha zerwanego poniżej dziesięciometrowego wodospadu, a tuż nad kolejnym , juz opisywanym jako X.



A do trufli wino Alantejo czy Douro popijane podczas spawania kajaka lutlampą za 13€, używaną też poźniej jako kuchenka.
FatH !!!
We will be back!